« Trudno będzie opowiedzieć dalszy ciąg tej mojej historii. W ogóle nie wiem, czy to jest historia. Trudno nazwać historią takie ciągłe... skupianie się i rozpadanie... elementów...»
Ludwik! Skądże Ludwik? Raczej już Leon, ksiądz, Jadaczka niechby, Lena nawet - ale Ludwik! A jednak ten FAKT wisiał, wiszący fakt, fakt ludwikowaty wiszący, w łeb walący, wielki, ciężki, zwisający, coś w rodzaju byka plątającego się luzem, olbrzymi fakt na sośnie i z butami...
Mnie kiedyś dentysta ząb miał wyrwać, ale nie mógł go złapać szczypcami, nie wiem dlaczego ześlizgiwały się... z tym faktem ciężko wiszącym to samo, nie mogłem go złapać, wyślizgiwał się, byłem bezsilny, nie miałem dostępu, pewnie, to jakoś się stało... Rozejrzałem się bardzo uważnie na wszystkie strony. Uspokoiłem się. Pewnie dlatego, że zrozumiałem...
Ludwik.
Wróbel.

Przecież patrzyłem na tego wisielca akurat tak samo, jak w tamtych krzakach patrzyłem na wróbla.
I pum, pum, pum, pum! Raz, dwa, trzy, cztery! Wróbel powieszony, patyk wiszący, kot uduszony-powieszony, Ludwik powieszony. Jak składnie! Jaka konsekwencja! Trup idiotyczny stawał się trupem logicznym – tylko że logika była i ciężka... i zanadto moja... osobista... taka... osobna... prywatna.
Nic mi nie pozostawało, prócz myślenia. Myślałem. Wysilałem się żeby, mimo wszystko, zrobić z tego czytelną historię i – myślałem – a nuż to on powiesił wróbla? On rysował strzałki, patyk wieszał, oddawał się tym psikusom... mania jakaś, mania wieszania, która doprowadziła go tutaj, by siebie powiesić... maniak! Przypomniałem sobie, co Leon mi mówił, gdyśmy na pniu siedzieli, raczej chyba szczerze: że on, Leon, nie miał z tym nic wspólnego. Więc Ludwik? Mania, obsesja, obłęd...
Cosmos, chapitre X
