« Powiedziałem, patrząc przed siebie, z powagą: - Coś tu nie jest w porządku. »
Opowiadanie Zbrodnia z premedytacją zostało napisane w 1928 roku, podobnie jak Biesiada u hrabiny Kotłubaj i Dziewictwo. Tekst został opublikowany po raz pierwszy w 1933 r., w zbiorze Pamiętnik z okresu dojrzewania w wydawnictwie Rój w Warszawie. Podobnie jak inne teksty z tego zbioru, opowiadanie zostało włączone do poprawionego i rozszerzonego tomu Bakakaj, który został opublikowany w 1957 roku przez krakowskie Wydawnictwo Literackie.
Opowiadanie to, parodia kryminału obrazująca mit Edypa, jest relacją ze śledztwa w sprawie nieistniejącej zbrodni. Pokazuje ono fascynację Gombrowiczaliteraturą popularną i jego niezwykłą zdolność operowania z humorem i ironią formami nawet najbardziej konwencjonalnymi.
W przedmowie do Pamiętnika z okresu dojrzewania, w ostatniej chwili wycofanej z książki, Gombrowicz przedstawia to opowiadanie w następujący sposób:
« Zbrodnia z premedytacją” jest już bardziej skomplikowana. Syn wcale nie zamordował ojca. Ojca w ogóle nikt nie zamordował. Syn dusi trupa dopiero wtedy, gdy sędzia śledczy doprowadza go do szału. Sędzia zgrywa się przez cały czas, a rodzina także częściowo się zgrywa. Nie trzeba przerażać się nadto demonizmem sędziego i syna, gdyż nowela ma raczej charakter intelektualny. Szło o pokazanie dwuznaczności uczucia i tego, jak sztuczna i fałszywa sytuacja dobywa z ludzi rzeczy okropne, o których im się nie śniło. (PS. Rodzina rzeczywiście kochała ojca, a wszyscy pozamykali się na klucz z podświadomego strachu i wstydu przed śmiercią, której zbliżanie się przeczuwali. Bardzo trudno objaśniać, gdy się nie wie, co właściwie może być niejasne.) »
"Krótkie objaśnienie", Varia |
Fragment:
Nieznaczny ten ruch podziałał na wdowę piorunująco. Podskoczyła.
―Co pan? – zawołała. - Co pan? Co pan?...
―Niechże się biedna pani tak nie denerwuje – odparłem i już bez dalszych ceremonii rozpatrzyłem szczegółowo szyję trupa, oraz cały pokój. Ceremonie są dobre do czasu! Niedaleko byśmy zajechali, gdyby ceremonialność przeszkadzała w dokonaniu szczegółowej inspekcji, gdy zajdzie potrzeba. Niestety! – wciąż żadnych literalnie śladów, ani na ciele, ani na komodzie, ani za szafą, ani na dywaniku przed łóżkiem. Jedyną rzeczą, godną uwagi, był olbrzymi, zdechły karaluch. Natomiast ukazał się pewien ślad na twarzy wdowy – stała nieruchomo, patrząc na moje czynności z wyrazem mętnego przerażenia.
Zapytałem tedy możliwie oględnie:
―Dlaczego pani przed tygodniem przeniosła się do pokoiku córki?